Skip to main content

My first 7 jobs i nie tylko :)

Napisałam ten post prawie 3 miesiace temu i jakoś ciągele brakowało mi czasu na korekcję i publikację. No ale wreszcie się udało! Jakiś czas temu krążył w sieci hasztag My First 7 Jobs. Spodobał mi się on na tyle, że też postanowiłam przed wami uchylić rąbka tajemnicy o tym jak zaczynałam swoją przygodę z dorosłym życiem i zarabianiem pieniędzy. Jeśli macie ochotę pocztać, to zapraszam!

Mały pomocnik taty

Mając lat naście, w wakacje i nie tylko pomagałam swojemu tacie, który był korzenioplastykiem. Miał duszę artysty, (co chyba i mi się troszkę udzieliło :), z kawałka korzena potrafił wyczarować lampę, kwietnik na kwiatki, żyrandol, albo inną ozdobę do domu. Jego specjalizacją były krzyże, które bardzo możliwe, że wiszą gdzieś u was w domu, albo u waszych rodziców/dziadków. Taki krzyż z korzenia z platikowym wizerunkiem Pana Jezusa. No i ja właśnie chcąc zarobić sobie kieszonkowe, siadałam na krzesełku i albo te krzyże malowałam, albo robiłam wieszaczki, albo przybijałam wizerunki. Tak oto zarabiałam sobie w podstawówce i liceum na fajowy piórnik, nowe buty, albo sukienkę.

Super niania

Pierwsza prawdziwa praca przyszła zaraz po skończeniu liceum. Moim marzeniem zawsze były studia w Krakowie, ale też od zawsze wiedziałam, że będą to studia zaoczne. A to jak wiadomo dodatkowy wydatek. Dlatego musiałam pracować, żeby jakoś się tam utrzymać. Pamiętam jak dziś, kiedy spakowałam wszystko do swojego zielonego plecaka i mając nie całe 19 lat, ruszyłam do wielkiego miasta. Kupiłam na dworcu gazetę, kartę do telefonu, rozłożyłam się w budce telefonicznej i zaczęłam przeglądać ogłoszenia. Co mogłam wtedy robić? Albo sprzątać, albo pilnować dzieci, w najlepszym układzie mogłam pracować w sklepie, jako kelnerka już gorzej, bo mój angielski jeszcze wtedy leżał i kwiczał. Pamiętam, że jedno ogłoszenie przykuło od razu moją uwagę. Poszukiwana była opiekunka do dzieci oraz pomoc domowa. Zadzwoniłam, przedstawiłam się i godzinę póżniej byłam na rozmowie. Bardzo sympatyczne małżeństwo zabrało mnie do siebie do domu, żeby mi pokazać, co będzie należało do moich obowiązków, przedstawiło dwójkę sympatycznych dzieciaków, oprowadziło po 3 trzech piętrach domu i zapytało czy ja sobie z tym wszystkim poradzę. Ja? Oczywiście, że tak – odparłam z dużą pewnością w głosie. I to był początek, jednej z fajniejszych prac w moim życiu. Wspaniali ludzie, dzięki którym też nauczyłam się wreszcie porządnie angielskiego. Spędziłam u nich naprawdę cudowny rok. Pozdrowienia dla pani Ani i Zygmunta, w radzie gdyby podczytywali mojego bloga 🙂

Specjalista od Kosmodisków

Młodszemu pokoleniu pewno nie wiele to powie, ale większość na pewno znała ten specyfik chociażby z reklam tzw sklepu Telezakupy Mango ( mam nadzieję, że nie przekręciłam nazwy). Takie coś co zakładało się na kręgosłup i miało ono cudownie uzdrawiać. Czy uzdrawiało to nie wiem, ale ludzie kupowali to jak świeże bułeczki 🙂 Długo jednak moja kariera w tej branży nie trwała, bo jak sama nie jestem do czegoś przekonana, to nie potrafię innych namawiać do zakupu. Zaczęłam więc szukać czegoś innego.

Sprzedawca Time Share

I znalazłam. Z jednej dziwnej pracy wpadłam do drugiej, ale najważniejsze było, żeby coś robić. Pewno nie wszyscy wiedzą co to są Time Share, więc szybkie wyjaśnienie. To takie prawo do użytkowania pokoju w jakimś tam hotelu w ” wakacyjnym kurorcie”  na kilkanaście lat. Najlepiej oczywiście namówić kogoś na 30 letni albo nawet dożywotni 🙂 Potem oczywiście można było się w kręgu time sharowóców tymi miejscówkami wymieniać. Ale jak to w praktyce wyglądało to nie wiem, bo nie trudno się domyślić, że żadnego time share nie sprzedałam. Nie szło mi opowiadanie bajek o raju i namawianie ludzi na wydanie kosmicznych pieniędzy na coś z czego może nie będą korzystać. Szukałam zatem dalej.

Sympatyczna kelnerka

Kiedy mój angielski był już na tyle dobry, że mogłam się starać o pracę kelnerki, nie traciłam czasu. Kilka rozmów w różnych knajpach i tak wylądowałam w jednej z piwnic na Sławkowskiej. Łatwo nie było, bo czasami pracowało się po 16h od 12:00 w południe do ostatniego klienta. Stopy od latania w te i we wte były całe popękane i obolałe. A tu jeszcze na drugi dzień trzeba było zasuwać na uczelnie i przez 8h słuchać nudnych wykładów. Po półtora roku kiedy nawet podczas snu roznosiłam piwo, zapominałam o zamówieniu, albo o przyniesieniu rachunku stwierdziłam, że czas na zmianę pracy.

Sprzedawca gobelinów

I tym sposobem zaraz po sąsiedzku załatwiłam sobie pracę w butiku z gobelinami. Nie wiem czy te sklepy jeszcze istnieją, ale pamiętam, że można było tam kupić gobelinowe poduszki, torebki, kosmetyczki, no i oczywiście same gobeliny na ścianę. No ale możecie sobie wyobrazić, że taka praca, to siedzenie i czekanie na każdego klienta jak na zbawienie. Czasami wszedł jakiś turysta, bywały dni, że nikt do sklepu nie wszedł. Poza tym kasa kelnerki była dużo lepsza więc postanowiłam szukać coś innego. Tym razem postanowiłam sobie, że będzie to coś ambitniejszego.

Doradca klienta w TPSA

I tym sposobem trafiłam do Telekomunikacji Polskiej. To był czas kiedy TPSA otwarło Błękitną Linię i był duży nabór doradców. Przez kilka tygodni wysłuchiwałam wszystkich żali rozwścieczonych klientów, potem udało mi się przenieść do back office. W małym pokoiku wprowadzałam do systemu zamówienia klientów, uruchamiałam nowe usługi, zmieniałam plany taryfowe. I tak minęło mi minęło kolejne półtora roku. Potem wprowadzono Neostradę i znowu trafiłam do Call Centrum. Ale sprzedaż przez tel, to nie moja bajka, więc kiedy któregoś dnia przełożony mnie zdenerwował, jak stałam tak wyszłam i już mnie nigdy tam nie zobaczyli.

Doradca  kredytowy

Doświadczenie sprzedawcy w TPSA, pozwoliło mi przejść przez trzyetapową rekrutację na stanowisko doradcy klienta w instytucji, która udzielała kredytów małym firmom. To była pierwsza praca, którą naprawdę bardzo lubiłam. Miałam najwspanialszego szefa na świecie, cudowną przyjaciółkę, fajnych klientów, jednym słowem praca była samą przyjemnością. Spędziłam tam pięć lat swojego życia, gdzieś tam po drodze obroniłam najpierw pracę licencjacką, potem magisterską. Zawsze miło będę ten czas wspominać 🙂

Kierownik oddziału w Banku

Po pięciu latach pracy, dobrych wynikach sprzedażowych, przyszła pora na zmiany. Instytucja finansowa przekształciła się w Bank, a co za tym idzie powstały nowe placówki. I tak dostałam propozycje nie do odrzucenia. Zostałam Kierownikiem placówki. Przybyło nie tylko obowiązków, ale przede wszystkim odpowiedzialności. Tym bardziej, że na samym początku spraw do ogarnięcia była cała masa. Skończyło się na tym, że spałam z kalendarzem pod poduszką i jak się budziłam w nocy, to zapisywałam, co mam jeszcze jutro zrobić, żeby nie zapomnieć. Szybko zdałam sobie sprawę, że takie stanowisko dla kogoś kto jest perfekcjonistą jest odpowiednie. Wcześniej czy poźniej skończyłam ze wrzodami żołądka. To był czas kiedy już od prawie półtora roku znałam Marcela i trzeba było też podjąć decyzję co dalej z nami. Znajomość na odległość nie miała na dłuższą metę sensu, więc bo długich przemyśleniach postanowiłam, że rzucam wszystko i przeprowadzam się do Holandii.

Zastępca kierownika w Zarze

To była trudna decyzja, zostawić wszystko na co tak długo pracowałam i zacząć wszystko od nowa. Nowy język, nowi znajomi, nowy dom, nowa kultura, nowa rodzina, nowa praca, nowe życie. Zanim jednak dostałam pierwszą pracę, musiałam poświęcić rok czasu na naukę holenderskiego, bo bez niego ani rusz. W ciagu roku zrobiłam 3 poziomy, czyli to co inni robią w 3 lata. Siedziałam w szkole codziennie po 3h, poźniej przez kolejne 4 odrabiałam zadania domowe i czytałam książki. Dwa tygodnie po zdanym egzaminie miałam pierwszą pracę. W moim ulubionym sklepie 🙂 Oczywiście nie była to ani praca marzeń, ani praca na miarę mojego doświadczenia i wykształcenia, ale najważniejsze było, że coś robiłam. Oczywiście nie przestałam aplikować na inne stanowiska i już po miesiącu zostałam zaproszona na rozmowę do Banku.

Pracownik back office w Banku

Pierwsza rozmowa o pracę i od razu zostałam przyjęta. Na początku było całkiem fajnie, uczyłam się nowych rzeczy. Szkoliłam swój język. Poznawałam nowych ludzi. Kiedy już wszystko opanowałam do perfekcji praca zaczęła mnie nudzić i męczyć. Każdy dzień wyglądał tak samo. Pobudka o 7:00  rano, szybki prysznic, śniadanie w biegu, godzina w pociągu spędzona w internecie, potem 8 godzin opróżniania skrzynki z mailami, rozwiązywanie problemów i odpisywanie na maile, później begiem na stację, żeby zdążyć na pociąg i znowy godzina na smartfonie. Wracałam około 18:30, trzeba było jeszcze wymyślić co dziś na obiad, zrobić po drodze zakupy, ugotować coś, posprzątać i tak oto dochodziła 21:00 a ja padałam z nóg. Wtedy zaczęłam coraz częściej zadawać sobie pytanie czy to jest to co ja tak naprawdę chciałabym robić w życiu. Czy jestem szczęśliwa? Odpowiedź była prosta. NIE! To absolutnie nie była praca moich marzeń i w ogóle nie widziałam się tam za kilka lat. Dlatego każdą wolną chwilę (czytaj weekendy) poświęcałam na rozwijanie mojej pasji – fotografii. Na początku to była jedynie odskocznia od codzienności, później zaczęłam zarabiać pierwsze pieniądze.

Fotograf

Po dwóch latach nadszedł idealny moment, aby postawić wszystko na jedną kartę i robić to co tak naprawdę w życiu kocham. Uwieczniać piękne i ulotne chwile! I tak oto, po raz kolejny w wieku 33 lat, zaczęłam wszytko od nowa. Coś zupełnie innego niż robiłam do tej pory, ale za to z pełną pasją i radością. Coś czego nigdy nie studiowałam, nawet nie zrobiłam żadnego kursu, uczyłam się na własnych błędach. Ktoś kiedyś powiedział, że jak się kocha, to co się lubi to musi się udać. Ale niestety, trzeba podjąć to ryzyko. Trzeba się nie bać nowego. I trzeba mocno wierzyć, że się uda. Kilka dni temu minęło dokładnie trzy lata jak podjęłam tę decyzję. I dziś wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Nie była prosta, przed jej podjęciem miałam wiele obaw i nieprzespanych nocy, nie wiedziałam jak to będzie, ale zaryzykowałam. Opłacało się. Dziś realizuję swoje marzenia. Podrózuję i fografuję. I choć do celu, który sobie obrałam jeszcze daleka i bardzo stroma droga, to już wiem, że teraz idę we właściwym kierunku. I nie ważne, że praca fotografa jest zdecydowanie trudniejsza niż każda praca którą do tej pory wykonywałam, to nic, że wracam czasami po 14 godzinach fotografowania styrana jak koń po westernie, to nic że mam wszędzie sińce i ból mięśni, to nic….bo robię to co daje mi szczęście!

 

Jak więc widzicie z pierwszych 7 prac zrobiło się 12, ale celowo nie chciałam żadnej z nich pomijać, bo patrząc z perspektywy czasu, nie żałuję żadnej z nich. Każda z nich nauczyła mnie czegoś innego, pozwoliła przejść na wyższy szczebel. Dzięki temu wiem jak ciężko czasami trzeba pracować na chleb, a przede wszystkim potrafię bardziej docenić to co mam. Żadnej pracy nie dostałam po znajomościach, w każdej musiałam udowodnić, że nadaję się do tego, czego odemnie wymagano. W ciagu 15 lat, bez pracy byłam przez 3 miesiące. Zawsze wyznawałam ideę, nie ważne co, byleby robić. Tak więc nigdy nie zrozumiem tych, którzy siedzą i narzekają, że pracy nie ma. Poza tym, że ten post odsłania rąbek tajemnicy o mnie, ma na celu coś więcej. Może kogoś zainspiruje do zmian. Do tego żeby przestać się bać nowego. Jeśli czujecie, że to co robicie nie przynosi wam satysfakcji, albo mało tego, jesteście z pracy niezadowoleni, nie tkwijcie w niej! To najgorsze co może was spotkać. I druga rzecz. Nie od razu Rzym zbudowano. Żeby osiągnąć w życiu sukces, trzeba trochę pokory i cierpliwości. Czasami trzeba się podjąć, czegoś co być może nie jest na miarę waszych możliwości, ale za to otwiera nam kolejną furtkę. Czasami warto cofnąć się jeden krok do tyłu po to, żeby potem zrobić dwa do przodu. Nie bójcie się ryzyka, bo kto nie ryzykuje ten nie pije szampana!

Tak więc kochani jeśli dobrnęliście do końca, zamknijcie teraz laptopa, wyłączcie telewizor i  odpowiedzcie sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie. Co lubicie w życiu robić? A później zacząnijcie to robić! Poszukajcie tego, co kochacie! Tak, żeby powiedzieć “O kurwa, to jest to”. Znajdźcie w sobie siłę, która pomoże wam zakończyć to wszystko co nie daje wam prawdziwego szczęścia, bo nie urodziliście się tylko po to, aby całe życie płacić rachunki i umrzeć.

Jeśli chcecie się podzielić waszymi doświadczeniami, sukcesami, piszcie! To taki post motywacyjny, może akurat ktoś takiej motywacji potrzebuje!

Reacties (23)

Laat een antwoord achter aan Maryla Reactie annuleren

Je e-mailadres wordt niet gepubliceerd. Vereiste velden zijn gemarkeerd met *