Skip to main content

Ciemna strona Dubaju

Dziś będzie mało zdjęć, za to dużo tekstu. Prawdopodobnie będzie to jeden z trudniejszych tematów jaki poruszę, dlatego nie wspominałam o tym w relacji, pomyślałam, że ta sprawa zasługuje na oddzielny post. Opisując nasze wyprawy staram się zawsze przekazywać wam obiektywne informacje o danym miejscu, nie rozpływam się nad wszystkim jak leci, jak mi się coś nie podoba albo jest mocno przereklamowane to po prostu wam o tym piszę. Po co macie się na miejscu rozczarować. Tak też będzie z Dubajem, tylko tutaj sprawa jest większej wagi. Dubaj to miasto przyszłości, które na pewno warto chociażby raz zobaczyć, natomiast zanim się tam wybierzecie, powinniście wiedzieć to czego ja wyjeżdżając nie wiedziałam. To o czym wiedziałam to fakt, że Dubaj jest obecnie najszybciej rozrastającym się miastem na świecie. Pełen placów budowy na których robotnicy gorączkowo wznoszą największe i najgłębsze konstrukcje świata. Raj dla każdego biznesmena, bo nie płaci się tutaj podatków. Przy realizacji projektów wartych 100 mld dolarów pracuje tam w tym momencie 50% dźwigów świata. Pierwsze co przychodzi człowiekowi do głowy, to to, że zapewne ludzie, którzy pracują przy takich wielkich i wypasionych projektach muszą zarabiać dobre pieniądze. I niewątpliwie, wiele osób te pieniądze zarabia. Architekci, inżynierowie i menagerowie z całą pewnością nie mają się źle. Jednak ktoś potem musi te budynki zbudować. I nie jest to na pewno szejk, on co najwyżej może za to zapłacić. Kto zatem wybudował te wszystkie wspaniałe drapacze chmur?

Zanim zrobiłam poniższe zdjęcie, na którym widzicie kilku robotników po skończonej pracy  zapytałam stojącego obok człowieka, wyglądającego na kierownika budowy czy nie ma nic przeciwko. Z uśmiechem na ustach powiedział, oczywiście Ma’am, cyknęłam fotkę i poszłam dalej nie zastanawiając się zupełnie nad tym czy ci pracownicy mieli ochotę na to zdjęcie czy nie. Wieczorem na spotkaniu z naszymi znajomymi, którzy mieszkają tutaj od lat (dla uściślenia nie są to Arabowie) usłyszeliśmy mrożącą krew w żyłach historię o ciemnej stronie Dubaju. O czymś o czym się głośno nie mówi, nawet specjalnie nie pisze. W internecie udało mi się po powrocie znaleźć jedynie kilka głębszych artykułów w języku angielskim i jakieś niewielkie wzmianki na kilku blogach, które piszą o życiu w Emiratach. Kim są zatem robotnicy wznoszący te wszystkie zapierające dech w piersiach wieżowce? To głównie ludność napływowa z Indii, Pakistanu, Bangladeszu czy Sri Lanki. Jak wiadomo życie na półwyspie indyjskim do najłatwiejszych nie należy. Bardzo trudno tam o pracę, a rodziny do utrzymania całkiem spore. Dlatego też mężczyźni łapią się każdej okazji, a wyjazd do pracy w Dubaju wydaje się być wręcz zwrotami do nieba. W Bangladeszu powstało wiele pośrednictw pracy, które „pomagają” robotnikom w załatwieniu pracy na budowie w Dubaju. Przedstawiając warunki pracy, opwiadają o tym jaki to Dubaj piękny, obiecują zarobki w wysokości 800 euro na miesiąc, pracę o 9-17, wspaniałych warunkach mieszkaniowych, pysznym jedzeniu i dobrym traktowaniu pracowników. Kto by nie chciał takiej pracy? Warunek jest tylko jeden trzeba załatwić wizę pracowniczą, która niestety tania nie jest. Po przeliczeniu ok 3 tyś euro, ale w sumie biorąc pod uwagę, że po 4 miesiącach ta kwota się im zwraca, to nadal jest to wspaniała perspektywa. Ludzie sprzedają ziemię, zapożyczają się, żeby tylko dostać się do raju.

Żegnają się ze swoimi rodzinami, zostawiając je najczęściej na dłużej niż się tego spodziewali, bo zaraz po przylocie do Dubaju, firma budowlana zabiera im paszport. Kiedy dowiadują się, że będą pracować po 14 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu przy 50 stopniach, za 200 euro, czyli 1/4 stawki którą im obiecywano, czar o raju pryska, a ich życie zamienia się w jeden wielki koszmar. Mogą nie przyjąć pracy, ale za co wrócą do kraju? Nie mają paszportu, ani pieniędzy na bilet powrotny, więc nie maja też innego wyjścia. Zostawili swoją rodzinę, żonę, dzieci, którzy czekają na pierwsze pieniądze, a oni żeby tylko odrobić dług zaciągnięty na dostanie się tutaj, będą pracować 2 lata. W tym momencie zaczyna się ich życiowy koszmar. Zawożą ich do mieszkania, gdzieś na pustyni, które okazuje się być starym barakiem z małą, betonową, wąską celą z trzypiętrowymi łóżkami. Śpią po 11 osób w jednym małym pomieszczeniu, bez klimatyzacji, bez wentylatorów. W rogu pokoju znajduje się toaleta, z której przy pustynnych upałach wydobywa się okropny smród. W takich warunkach nie da się zmrużyć oka. Całą noc pocą się i drapią. W środku lata, kiedy temperatury sięgają 55-60 stopni, śpią na podłogach, dachach, wszędzie gdzie mogą doznać chociażby jakiegokolwiek powiewu wiatru. Woda dostarczana jest do baraków w dużych białych kontenerach, prawdopodobnie nie jest dokładnie przefiltrowana, bo czuć posmak soli. Wielu z nich w związku z tym choruje, ale i tak wszyscy ją piją, bo do innej wody nie mają dostępu. A jaka jest sama praca? Podobno najgorsza na świecie. Muszą nosić 50 kilogramowe przedmioty, worki z cementem w największych upałach. Turystom w temperaturach letnich nie zaleca się przebywać dłużej na powietrzu jak 5 minut, a oni pracują po 14 godzin. Po tym jak przy pracy w takich upałach zmarło wiele osób, wprowadzono zakaz wykonywania prac powyżej 55 stopni Celsjusza. W takich upałach pot spływa po nich strumieniem przez cały dzień, do tego stopnia, że nawet nie sikają bo nie mają żadnej wody w organizmie. Z wycieńczenia kręci się im w głowie. Pomimo upału i zmęczenia nie mogą nawet na chwilę odpocząć, mają tylko jedną godziną przerwę na lunch. Jeśli ktoś zgłosi, że jest chory, nie dostaje za ten okres pieniędzy, w związku z czym musi dłużej pracować, żeby odrobić swoje długi. Po pracy są od razu pakowani do pracowniczych autobusów, tak żeby przypadkiem nie mieli kontaktu z żadnymi turystami. Autobusy są oczywiście bez klimatyzacji.

Czy są źli? Możecie się tylko domyślić, ale nie mogą tego okazywać. Siedzą cicho i się nie odzywają. Jeśli ktoś zacznie pokazywać swoje niezadowolenie z pracy i warunków najpierw wsadzają go na długi czas do więzienia, a potem czeka go deportacja. Jakiś czas temu większa grupa zorganizowała manifesty, przyjechała policja, wozy strażackie, zlali ich wodą i kazali wracać do pracy. Rocznie umiera tam ok 40 osób, dwa razy tyle popełnia samobójstwa. Wszystkie zgony odnotowane są jako wypadki przy pracy. To tak w skrócie o obozach pracy w Dubaju. Być może część z was o tym słyszała, ja przyznam się szczerze przed wyjazdem nie miałam o tym zielonego pojęcia i pewno gdyby nie nasi znajomi, nadal żyłabym w nieświadomości. Najgorsze jest to, że takich ciemnych stron Dubaju jest więcej. Nie lepiej traktowane są pomoce domowe, kobiety, które tak samo przyjeżdżają z półwyspu Indyjskiego w poszukiwaniu lepszego, życia. I jeszcze taka jedna dygresja. Trochę w innym temacie, ale jakoś mi się teraz nasunęła. Jakiś czas temu cały internet obiegł filmik na którym pokazano płaczące blogerki, które pojechały do Bangladeszu, do jednej z fabryk, która szyje ciuchy dla sieciówek i tam zobaczyły jak są traktowani pracownicy i w jakich warunkach muszą pracować. Od razu pojawiła się lawina blogerów udostępniających ten filmik i nawołujących, że lepiej nie kupować ubrań w sieciówkach, bo tym samym wspieramy ten system, lepiej odłożyć kasę i kupić droższe ciuchy. Kominek na swoim blogu pojechał po całości i stwierdził, że jakbyśmy mieli wystarczająco kasy i kupowali same markowe rzeczy to nie byłoby tego problemu. No więc jak widzicie kochani, reguły nie ma, często konsumując coś drogiego i markowego np. śpiąc w jakimś wypasionym hotelu w Dubaju nie mamy najmniejszego pojęcia ile bólu i cierpienia kryje się w murach naszego pokoju.

Reacties (30)

Laat een antwoord achter aan Bozena Alkmaarka Reactie annuleren

Je e-mailadres wordt niet gepubliceerd. Vereiste velden zijn gemarkeerd met *