Skip to main content

Hawana – dzień 1

Każdy przed swoją pierwszą wizytą na Kubie ma jakieś wyobrażenie o niej. Ja też miałam swoje. Co prawda od momentu zakupu biletów do wylotu moje wyobrażenie dość mocno ewoluowało. Po przeczytaniu kilku relacji na różnych forach i blogach wydawało mi się, że wiem czego możemy się spodziewać. Kiedy zapytałam was na FB z czym wam się kojarzy Kuba, najczęściej wymienialiście piękne białe plaże, serdeczni i uśmiechnięci Kubańczycy, stare samochody, Fidel, pyszne mojito, bieda, cygara, salsę na ulicach. Generalnie kiedy kupowałam bilety na Kubę, miałam dokładnie takie samo wyobrażenie plus mi dodatkowo Kuba zawsze kojarzyła się z Kubankami, które z wałkami na głowie spacerują sobie po ulicy. Podróże są po to, by skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością, by doświadczyć, sprawdzić, wsłuchać się w wewnętrzny głos poznawanego miejsca. Jaka jest więc Kuba naprawdę? Postanowiliśmy to sprawdzić. Staraliśmy się jednak omijać większość turystycznych atrakcji i muzeów.

Po dość długim locie, wreszcie lądujemy na Kubie. Ponieważ jest już późno wieczorem temperatura całkiem przyjemna. Wchodzimy na terminal. Pierwsze wrażenie bardzo kiepskie. Lotnisko mało przyjemne, a w powietrzu unosił się zapach niczym z toalety. Najpierw okienko do wizy. Szło nawet sprawnie. O dziwo były niemal wszystkie stanowiska czynne. W okienku przywitała mnie Kubanka z miną srającego kota na pustyni. Zapytała czy w ostatnim miesiącu byłam w Afryce, na szczęście nie. Ciekawe czy gdybym była, czy by mnie wpuścili (?) Sprawdziła rzetelnie wszystkie pieczątki w paszporcie i z tą samą miną mnie pożegnała. No cóż. Można tylko przypuszczać, że siedzenie w tym okienku za 15 CUC miesięcznie i obsługiwanie turystów, którzy przyjeżdżają z wypchanymi kieszeniami kasą, skutkuje takim właśnie podejściem. Potem kontrola bagażu. Prześwietlają bagaż podręczny przy wjeździe. Musiałam wyrzuć trzy mandarynki, których nie zjadłam w podróży. No i jesteśmy już przy walizkach. Ta już czekała na nas na taśmie, tak więc wszystko przebiegło sprawnie.

Przy wyjściu czekał już na nas syn właściciela casy. Pierwszy który przywitał nas na Kubie uśmiechem. Musimy jeszcze wymienić kasę, więc idziemy od razu do kantoru, który znajduje się na zewnątrz po lewej stronie. Warto wyjść z lotniska jak najszybciej, bo jeśli trafimy na sam koniec kolejki to możemy w niej stać nawet dwie godziny. Przed nami było dosłownie 6 osób i czekaliśmy prawie godzinę. Obsługa strasznie powolna. Spisują chyba wszystkie dane z paszportu. Najpierw w jakimś zeszycie, potem w komputerze. Warto wiedzieć, że bez paszportu nie wymienimy nawet 1 euro. Tak więc za każdym razem jak będziecie wymieniać walutę pamiętajcie o zabraniu ze sobą paszportu. Ja nie zawsze o tym pamiętałam i trochę się nalatałam po tych kantorach tam i powrotem. No dobra mamy kuki to jedziemy do naszej casy. Jest już bardzo późno, prawie północ, czyli w Polsce ok 4 nad ranem, nie marzymy o niczym innym niż prysznic i łóżko.

Pokój mamy całkiem przyzwoity z jednym małym ale, albo nawet dużym ale. Znajduję się on zaraz przy ulicy, bardzo ruchliwej ulicy, a zaraz obok jest klub gdzie właśnie trwa na całego impreza. Co prawda właściciel uspokaja nas, że dyskoteka już się skończyła, fakt muzyka już nie gra, ale co z tego kiedy cała młodzież siedzi dosłownie pod naszym oknem i bawi się na całego. Muzyczkę puszczają sobie z telefonów, tańczą, śpiewają, przekrzykują się. O zaśnięciu w takich warunkach można było zapomnieć. Do tego co chwilę przejeżdżała pod oknem jakaś ciężarówka, samochód albo motocykl, miałam wrażenie, że przejeżdża mi dosłownie po głowie, bo okna wychodziły na ulicę. Gdyby te okna były jeszcze szczelne to może byłoby i pół biedy, ale to były tylko takie okiennice, tak więc miałam dosłownie wrażenie, że śpimy na ulicy. To myła masakryczna noc. Zasnęłam dopiero nad ranem, kiedy wszyscy się rozeszli i na ulicy zapanowała cisza. Ale ta cisza nie trwała długo bo jak już się zaczęło robić jasno, to z kolei obudził mnie stukot końskich kopyt, które jeden za drugim przebiegały nad moją głową. Tak przywitała na Kuba. Ufff…No to już wiecie, dlaczego tak bardzo uczulałam was na samym wstępie co do rezerwacji cas z polecenia. Musieliśmy wstać wcześnie rano, bo właściciel casy zaproponował. że może nas podrzucić do Hawany, jedzie z jakimiś turystami, więc może nas zabrać po drodze. Dla nas idealnie, bo i cena spoko, tak więc po dwóch godzinach snu, wstajemy na śniadanie. Do wyboru mamy jajka sadzone albo omlet. Wybieramy to pierwsze, do tego kawałek jakiejś kiełbasy, banan i sok z guayaby. Miałam wrażenie, ze przygotowanie dla nas śniadania trwało całą wieczność. Pani miała tylko jedną patelnię, więc najpierw ja dostałam jedno jajko, potem Marcel. Do tego usmażone tylko z jednej strony, z drugiej było kompletnie surowe, mało tego zimne. Od razu poprosiłam o podsmażenie z drugiej, bo w życiu bym tego nie przełknęła, a poza jajkiem niestety nie mieliśmy nic do wyboru. Sok z guayaby też jakiś taki niewyraźny w smaku. Modliłam się tylko po cichu, żeby to śniadanie było wyjątkiem i że nie dostaniemy takiego w każdej kolejnej casie.

Do Hawany jechaliśmy jakąś godzinkę, może trochę więcej. Taxówkarz podrzucił nas pod samą casę. Ta wyglądała dużo lepiej niż nasza poprzednia. Przywitała nas sympatyczna właścicielka, od razu zaproponowała kawę i coś zimnego do picia. Zauroczył nas widok z balkonu. Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy od razu na miasto. Ciekawi Hawany, ludzi, Kuby. Bez mapy, bez jakiegokolwiek planu, bez listy miejsc które koniecznie trzeba odwiedzić, postanowiliśmy po prostu poszwędać się po ulicach, zobaczyć jak wygląda życie na Kubie. Poszliśmy na prawo od naszej casy i tak natknęliśmy sie na  coś w rodzaju jarmaku z kwiatami. Dość tłoczno, głośno. Każdy coś krzyczy, samochody trąbią. Generalnie pierwsze wrażenie dość szokujące. Nie owijając w bawełnę, smród, bród i bida z nędzą. Na ulicach walają się wszędzie śmieci, tu i ówdzie pływają jakieś ścieki, trzeba uważać żeby w coś nie wdepnąć. Można też oberwać jakimś spadającym kawałkiem z walących się budynków. Co jakiś czas leżała kupka gruzu, który się osypuje. Ludzie siedzący przed swoimi domami lub wyglądający przez okno. Za każdy razem miło się uśmiechamy, krzyczmy z daleka hola, ale mało kto odpowiada. Czasami kiwną głową, czasami odpowiedzą tak na odczepnego, ale jakiejś życzliwości czy radości w ich oczach nie widzieliśmy.

I w sumie nie ma się czemu dziwić, bo dlaczego mieliby się niby cieszyć na widok białego turysty. Ciężko było nam się tam odnaleźć.  Co nie zmienia faktu, że byliśmy w raju fotograficznym. Od razu pożałowaliśmy, że wzięliśmy tylko jeden aparat. W ostatniej chwili przed wyjazdem wyjęłam jeden z plecaka, w obawie, że jakby coś się stało, to stracimy cały sprzęt, a tak to chociaż zostanie nam jeden aparat. Przy dwóch nie mielibyśmy problemu z wymienianiem obiektów, co czasami było uciążliwe. O robieniu zdjęć Kubańczykom z bliska można zapomnieć. Szczególnie w Hawanie. Trzeba by by mieć chyba ogromną sakiewkę z kukami, bo jak tylko ktoś widzi, że zbliżamy się z aparatem to od razu prosi za zdjęcie 1CUC. A nam nie chodziło o pozowane zdjęcia za kuki, chcieliśmy uchwycić jak najbardziej naturalną Hawanę. Taka jak jest dzisiaj, a nie tą z pocztówek z przed kilkudziesięciu lat. Dlatego nie spodziewajcie się tutaj zdjęć kolorowych Kubanek z cygarami w ustach, bo takie na całej Kubie są tylko dwie. Siedzą sobie na placu, pozując do zdjęć za 1CUC, ale co to ma wspólnego z samą Kubą? Nic. Bo przejechaliśmy ponad 1tys kilometrów, przespacerowaliśmy kilkadziesiąt i nie spotkaliśmy ani jednej Kubanki z cygarem.

Spotkaliśmy za to wiele starych, zabytkowych samochodów. Tych jest tam naprawdę dużo. Jedne się rozpadają, inne są pięknie odrestaurowane. I to właściwie one nadają kolorów Hawanie, bo bez nich nie byłoby się czym zachwycać. Zwróćcie uwagę na zdjęcia, niemal na każdym znajduje się samochód, a jak sobie zasłonicie palcem samochód, to czar całego zdjęcia nagle pryska. Oczywiście poza zabytkowymi samochodami, po Hawanie jeździ dużo normalnych samochodów, do których Kubańczycy mają normalnie dostęp. Tak się plątając po uliczkach dotarliśmy do Parku Centralnego z którego właśnie odjeżdżał autobus hop on hop off. Ponieważ byliśmy trochę zmęczeni upałem postanowiliśmy zrobić sobie małą rundkę. W autobusie przynajmniej świeży powiew powietrza. Pierwsze trzy przystanki przy jakichś mało ciekawych miejscach, w sumie chyba wszystkie to były hotele. Wysiedliśmy dopiero na Plaza de la Revolution, która tak naprawdę, też za ciekawa nie była. Poza tym, że to miejsce szczególne dla Kubańczyków, to kompletnie niefotogeniczne. Staraliśmy się dodać mu trochę kubańskiego uroku samochodami.

Pokręciliśmy się chwilę po placu i wróciliśmy do przystanku autobusu na który musieliśmy czekać prawie godzinę. W pełnym słońcu, bo nie było się gdzie schować, bez możliwości kupienia czegokolwiek do picia. Już chcieliśmy wziąć taksówkę, ale wreszcie nadjechał nasz autobus. Całe szczęście, bo mi już głowa pękała od nadmiaru słońca. Jadąc autobusem minęliśmy piękny cmentarz. Udało nam się przy nim wysiąść. Przy wejściu musieliśmy zapłacić wstęp. Bagatela 5 CUC od osoby. Nie wiem skąd oni te ceny biorą, ale 40 zł za to żeby wejść na stary cmentarz to lekka przesada, ale ok. Idziemy, bo cmentarz robi mega wrażenie. Jak dla mnie to najpiękniejszy cmentarz jaki w życiu widziałam. Prawdziwe działa sztuki. Zaraz przy pierwszej alejce podszedł do nas Kubańczyk i powiedział że jest strażnikiem/przewodnikiem i że nam poopowiada o cmentarzu. Ucieszyliśmy się, bo jak już zapłaciliśmy te 10 CUC, to chociaż coś się o nim dowiemy. Co prawda jego angielski był tak samo kiepski jak mój hiszpański, ale jakoś udało nam się porozumieć. Na cmentarzu leży ponad 2 miliony zmarłych, a jego powierzchnia to ok 5 km kwadratowych. Jest naprawdę ogromny. Chłopak przeciągnął nas po tych alejkach, pokazując groby znanych Kubańczyków. Co ciekawe ludzie byli tam pochowani w grupach społecznych. Malarze mieli swój grobowiec, muzycy swój, strażacy swój, inny był dla Hiszpanów, jeszcze inny dla arabów. Łaziliśmy za nim tak chyba z godzinę, bo cmentarz ogromny, aż w końcu stwierdziliśmy, że mamy dość i wracamy, głodni byliśmy. Podziękowaliśmy ładnie, a ten wyciąga rękę i mówi, że 10 CUC się należy za jego towarzystwo. Ja takie oczy, że co? Tym bardziej, że 15CUC to on może na miesiąc zarabia. Powiedziałam, że bardzo nie ładnie, że nam od razu nie powiedział, że taka usługa jest płatna, bo na pewno byśmy sobie sami pochodzili. A tak to tylko się nachodziliśmy i jeszcze kasę chce od nas. Dałam mu jakieś drobne, które miałam, bo jakby nie było łaził z nami, ale poprosiłam, żeby kolejnych turystów uprzedzał, że taka usługa jest płatna.

Zaraz obok cmentarza była na rogu niewielka restauracja. Zamówiliśmy pizze, bo chyba tylko to wyglądało tam na zjadliwe. Kosztowała jakieś grosze, bo zapłaciliśmy w ichniejszej walucie czyli w kubańskich pesos. Pizza była beznadziejna, no ale głodni byliśmy, więc najważniejsze, że brzuchy pełne. Akurat uciekł nam autobus, więc wyglądało na to, że znowu będziemy czekać godzinę. Poszliśmy na przystanek w nadziei, że złapiemy jakaś taksówkę i siedząc na murku podszedł do nas Kubańczyk, który zaczął wypytywać skąd jesteśmy itd. Jak powiedzieliśmy że z Holandii, to zaczął nam pokazywać swój rower, który był nota bene holenderski, wymieniał wszystkie marki hamulców, przerzutek, opon, był przy tym tak zafascynowany, że nie mieliśmy sumienia tej ekscytacji mu przerywać. Potem z jeszcze większą ekscytacją w głosie stwierdził, że Marcel jest podobny do Che Gevary i że on ma coś fantastycznego dla nas. Wyjął z portfela 3 pesos kubańskie i dał nam w prezencie. Jak miło pomyślałam, do tego faktycznie można było znaleźć podobieństwo pomiędzy Marcelem, a Che 🙂 Po czym za chwilę mówi, że on kolekcjonuje monety i czy możemy mu dać w zamian jakieś euro. Mówię, że nie mamy, bo faktycznie nie miałam przy sobie żadnych drobnych. No to może być też CUC. Hmmm…po co mu kuki do kolekcji, przecież to ich waluta. No tak, przypomniałam sobie, że to przecież ich stary trik na robienie turystów w bambuko. Oddaliśmy mu grzecznie ten banknot z Che, bo co nam po tym. One są normalnie w obiegu więc duża szansa na to, ze i tak wpadnie w nasze ręce. Z dalszej rozmowy wybawił nas autobus więc szybko wsiadamy i jedziemy dalej. Jechaliśmy nim chyba z godzinę i jakoś nic nie przykuło naszej uwagi. Zresztą miałam wrażenie, że on zatrzymywał się tylko przy hotelach, więc generalnie nie polecam zwiedzania Hawany tym środkiem transportu. Na 15 przystanków na dwóch się warto zatrzymać, cała reszta to jakieś dziwne obiekty, do tego czekanie nawet 15 minut w pełnym słońcu do przyjemnych nie należy, tak więc odradzam. Lepiej dołożyć 15 CUC i zrobić sobie rundkę wypasionym samochodem, który zabierze nas w te same miejsca.

Po wyjściu z autobusu postanowiliśmy poszukać jakiegoś przyjemnego miejsca z ładnym widokiem na szklaneczkę mojito. Akurat napatoczyliśmy się na Hotel Ambos Mundos z widokiem na Hawanę, więc weszliśmy na górę. Windą bałam się jechać, aczkolwiek była przepiękna. Jak na jakichś starych filmach, takie kłute z metalu kraty, aż żałuje, że nie cyknęłam fotki, bo była naprawdę piękna. Z góry widok na starą Hawanę. Generalnie nic spektakularnego, ale wiał przyjemny wiaterek, grał zespół na żywo więc miejsce idealne do odpoczynku. Mojito natomiast było takie sobie, w domu robimy lepsze 🙂 no ale czego się spodziewać, przemiał turystów był tam taki, że głowa mała, do tego o dziwo bardzo dużo Polaków, dosłownie co rusz jakaś niewielka grupka nam się napatoczyła.

Skoro już jesteśmy tutaj to postanowiliśmy zajrzeć do słynnego pokoju, w którym pisał swoje dzieła Ernest Hemingway, który spędził większość z ostatnich lat życia w Hawanie. Tutaj pisał, pił, czerpał inspiracje. To właśnie tutaj powstawały takie arcydzieła jak: „Stary człowiek i morze” i „Komu bije dzwon”. Hemingway wynajmował tu pokój nr 511 na piątym piętrze, skąd roztaczał się widok na kolonialne kamienice, ruchliwe uliczki, mury obronne. I to ten właśnie pokój ponoć w stanie nienaruszonym można odwiedzić. Niestety pan poinformował nas oschle, że jest już zamknięte, że możemy przyjść jutro. Zamknięte, ale przecież jest zaledwie kilka minut po 16:00. No tak na Kubie wszystkie państwowe “atrakcje” zamykają bardzo wcześnie. Tak samo sprawa ma się z bankami, czy nawet z CADECA. To w Hawanie jest akurat chyba do 17:00 czynne, ale w innych miejscach, trzeba być o czasie, i absolutnie nie na pięć minut przed zamknięciem, bo na pewno pocałujemy klamkę. Poszliśmy zatem dalej zwiedzać, a właściwie włóczyć się po ulicach, bo zwiedzania to to za nic nie przypominało. Przyglądaliśmy się biegającym dzieciakom na bosaka, odrapanym murom, które wyglądały niczym blizny, ciasnym uliczkom na których toczyło się codzienne życie, zardzewiałym balkonom na którym suszyło się pranie, czasami z jakiegoś patio dobiegała nas kubańska muzyka, przeszłość idealnie mieszała się z teraźniejszością.

Dotarliśmy do jakiegoś placu, jak się okazało był to plac Katedralny. To właśnie tutaj pod filarkami znajdziemy ostatnie dwie Kubanki, ubrane w kolorowe falbanki i pozujące za 1CUC do zdjęć z cygarem. Turystów po to zdjęcie nie brakuje, ale nie mnie to oceniać, każdy robi to co lubi. Jak dla mnie takie zdjęcia zaburzają tylko prawdziwy obraz Kuby. Zmęczeni troszkę Hawaną poszliśmy coś zjeść. Miałam ze sobą adres restauracji, którą mi ktoś polecił. Poszliśmy zatem. Tanio nie było, ale nie chciało nam się już szukać nic innego, a skoro z polecenia, to zaufaliśmy i co najważniejsze nie zawiedliśmy się. Zamówiliśmy Langustę i była naprawdę pyszna. Patrząc z perspektywy czasu i tego, że jedliśmy ją jeszcze później w 5 różnych miejscach, to ta była zdecydowanie najlepsza. Tak więc tą restaurację jak najbardziej polecam!

Taxówka z lotniska Varadero do Matanzaz – 20CUC za 2 os

Nocleg w Matanzas – 25CUC jednak tej casy ZDECYDOWANIE NIE polecam

Taxówka Matanzas – Hawana – 20CUC za 2 os dzielona z parą Belgów

Śniadanie  – 4CUC

Cmentarz Colonialny – 5 CUC od os

Autobus Hop on Hop Off – 5CUC od os

Langusta w Esto No Es Un Cafe – 25 CUC od os

Taxi rowerowe – 3CUC

Kuba - blog podrózniczy, Kuba - ciekawe miejsca, Kuba - co zobaczyć, Kuba - fajne plaże, Kuba - kiedy jechać, Kuba - plan podróży, Kuba - relacja z podrózy

Reacties (63)

Laat een antwoord achter aan Anonimowy Reactie annuleren

Je e-mailadres wordt niet gepubliceerd. Vereiste velden zijn gemarkeerd met *