Skip to main content

Prowansja – Plan podróży

Pokaż dużą mapę

Jeszcze wczoraj kąpaliśmy się na Lazurowym Wybrzeżu, a dziś niestety powrót do szarej rzeczywistości…ehhh…dlaczego te wakacje są zawsze takie krótkie? Dobrze, że narobiliśmy dużo zdjęć będziemy się nimi delektować przez najbliższe kilka miesięcy, aż do kolejnej podróży 🙂

Wiem, że wszyscy czekacie z niecierpliwością na relacje i zdjęcia, tak więc od razu zabieram się do roboty 🙂 Dziś w telegraficznym skrócie gdzie nas nogi poniosły i co widziały nasze oczy 🙂 Czyli jak zaplanować 10 dni w Prowansji, żeby zobaczyć nie tylko przepiękne lawendowe pola, ale także urocze miasteczka, tajemnicze jeziora, wysokie góry no i oczywiście Lazurowe Wybrzeże. Do poniższego planu dorzucę później linki do szczegółowych relacji, tak, żeby później było łatwo wszystko znaleźć.

No to zaczynamy 🙂

Marsylia – dzień pierwszy (5 lipiec)

Lądujemy przed południem, wynajmujemy mały zwinny samochodzik i ruszmy do hotelu, który znajduje się kilka km od centrum miasta. Po zalogowaniu w pokoju i wciągnięciu na tyłek krótkich gatek docieramy metrem do centrum. Tam najpierw robimy rundkę wokoło portu, później objadamy się przepyszną sałatką i łapiemy przedostatni prom na wysepkę z zamkiem Château d’If. Przepłynięcie promem tam i z powrotem trwa ok 45 min i jest fajnym chłodzącym przerywnikiem w zwiedzaniu. Po rundce dookoła wysepek robimy sobie pieszą wycieczkę do Notre Dame de la Garde, czyli wizytówki Marsylli, którą podziwiamy z portu.

Arles + Camargue – dzień drugi (6 lipiec)

Zaraz po śniadaniu ruszamy do Arles, niewielkiego miasteczka, w którym powstało kilkadziesiąt dzieł Vincenta van Gogha. Urocze miasteczko, z bogatą historią i zabytkami. Przepiękny amfiteatr z czasów rzymskich, który do dzisiaj jest wykorzystywany na różnego rodzaju eventy. My akurat natrafiliśmy na jakieś święto, bo teatr wypełniony był po brzegi francuzami w tradycyjnych strojach, którzy spędzali później całą niedzielę na mieście. Normalnie czuliśmy się jakbyśmy cofnęli się w czasie o kilkadziesiąt lat. Po południu pojechaliśmy nad jezioro Camargue, żeby zobaczyć brodzące flamingi i białe dzikie konie. Czy nam się udało, dowiecie się już nie długo 🙂

Abbey Montmajour + Pont Du Gard – dzień trzeci (7 lipiec)

Z samego rana wyruszyliśmy do Montmajour, jednego z najbogatszych opactw w Prowansji, które zostało założone pod koniec IX wieku. Bardzo dobrze zachowane, z pięknym dziedzińcem i misternie rzeźbionymi filarami. W planach na ten dzień mieliśmy jeszcze zwiedzanie Tarasconu i Beaucaire, ale niestety zaczął padać deszcz i pojechaliśmy do naszego Chambre z którego mieliśmy rzut beretem do Pont Du Gard. Jak tylko przestało padać od razu się do niego udaliśmy. Jeśli mieliście kiedyś w ręce banknot 5 euro to na pewno skojarzycie to miejsce 🙂

Avignon – dzień czwarty (8 lipiec)

Po śniadanku ruszamy do Avignon, które oddalone jest ok 30 km od naszego noclegu. Parkujemy w pobliżu centrum i udajemy się na zwiedzanie tego malowniczego miasteczka. Akurat trafiliśmy na festiwal teatralny, który ściąga na to wydarzenie tysiące turystów z całego świata ( dlatego pewno nie udało mi się tutaj znaleźć noclegu). Zatłoczone miasto żyje przedstawieniami ulicznymi, muzyką na żywo, tańcami i różnymi innymi atrakcjami. Klimat przewspaniały, nawet upał nie był nam straszny 🙂 Poza błądzeniem po kolorowych uliczkach obklejonych setkami plakatów reklamujących przedstawienia udaliśmy się do Pałacu Papieskiego, oraz do jego ogrodów z pięknym widokiem na Rodan. Wieczorem udajemy się do Orange oddalonego o ok 30 km od Avignon.

Orange + Abbaye Sénanque + Gordes – dzień piąty (9 lipiec)

Orange jest jednym z najważniejszych miejsc, gdzie ślady świetności imperium rzymskiego są bardzo widoczne i dobrze zachowane. Skupiamy się tutaj głównie na antycznym teatrze który liczy sobie około 2000 lat i jest on po dziś dzień wykorzystywany na różnego rodzaju koncerty. Akurat dzień wcześniej odbywała się opera Botticelliego, niestety na bilety się nie załapaliśmy 🙁 Po zwiedzeniu teatru udajemy się do Abbaye Sénanque, ikony Prowansji, do którego przyjeżdża chyba każdy turysta zwiedzający te rejony. Czemu zresztą nie ma się co dziwić, bo opactwo w otoczeniu łanów kwitnącej lawendy robi ogromne wrażenie!

Roussillon +  Sault + Simiane La Rotonde – dzień szósty (10 lipiec)

Roussillon czyli miasto w kolorze ochry. Bardzo urocze, klimatyczne i nietuzinkowe. Przepełnione wąskimi uliczkami, prowansalskimi restauracjami, sklepikami z pamiątkami, artystycznymi atelier i oczywiście turystami 🙂 ale zdecydowanie warto się tutaj udać, żeby zobaczyć piękne pomarańczowo-czerwone budynki. Do Sault udaliśmy się po namowie właścicieli Chambre w którym nocowaliśmy. Ponoć tam miały znajdować się najpiękniejsze pola lawendy. Po południu udajemy się w kierunku naszego noclegu w Simiane La Rotonde, zatrzymując się po drodze przy pięknych polach lawendy.

Valensole + Rougon + Verdon – dzień siódmy (11 lipiec)

Udajemy się w kierunku Kanionu Verdon. Ale w dalszym ciągu szukamy lawendy 🙂 Tym razem trafiamy na najpiękniejsze i największe pola. Im wyżej tym lawenda później kwitnie, dlatego Valensole było idealne. Mogłabym tam zostać na zawsze 🙂 Po zrobieniu tysiąca zdjęć ruszamy w końcu w stronę Verdon. Krajobrazy wspaniałe, pomimo krętej i dość niebezpiecznej drogi udało nam się dotrzeć na miejsce. Widok na turkusowe jezioro zapiera dech w piersiach 🙂 Nocujemy w pobliżu Castellane, gdzie jemy najlepszą kolację w życiu 🙂 Więcej dowiecie się później 🙂

Verdon – dzień ósmy (12 lipiec)

W zasadzie to planowaliśmy cały dzień spędzić w Kanionie Verdon, niestety pogoda pokrzyżowała nam troszkę plany. Im bliżej jeziora tym bardziej się chmurzyło. Czasami nawet pokropywał deszcz. Udało nam się na szczęście popływać rowerkiem po jeziorze, zanim całkiem lunęło. I tak pierwszy raz założyłam strój kąpielowy, którego nawet nie użyłam 🙂 Po południu jedziemy do Flayosc – niewielkiej miejscowości pomiędzy Verdon a St Tropez. W St Tropez niestety ceny noclegów kosmiczne, dlatego postanowiliśmy nocować poza i to był znakomity wybór, bo miejsce w którym spaliśmy było przeurocze 🙂

Saint Tropez – dzień dziewiąty (13 lipiec)

Po najwspanialszym śniadanku w cudownym ogrodzie z jeszcze cudowniejszym widokiem ruszamy do miasta znanych i bogatych. Nie wiem jak się to stało, ale to było jedyne miejsce, którego nie wy googlowałam sobie przed przyjazdem 🙂 Jakież było moje zdziwienie, kiedy dotarliśmy na miejsce 🙂 Spodziewałam się czegoś zupełnie innego. A tu zwykła wioska, jak wszystkie inne, które widzieliśmy do tej pory, z średnio uroczym portem ( w Marsylli dużo bardziej mi się podobał). Ale fun jaki mieliśmy z oglądania the rich and famous przechadzających się ulicami, był naprawdę nie do opisania 🙂 Chociażby dlatego warto się tam udać 🙂 Żeby nie zbakrutować, późnym wieczorem udajemy się na nocleg do Toulonu.

 

Les Calanques – dzień dziesiąty (14 lipiec)

Pomysł na ten dzień zrodził się dopiero rano. Z założenia mieliśmy rozłożyć się na jakiejś malowniczej plaży po drodze do Marsylii. No, ale żeby wiedzieć gdzie dokładnie poszperałam trochę w internecie i znalazłam prawdziwą perełkę, o której wcześniej, ani nie słyszałam ani nie czytałam. To niewysoki masyw górski położony pomiędzy Marsylią, a uroczym miasteczkiem Casses. Nazywany także fiordami Prowansji. Jak dla mnie najpiękniejsza część lazurowego wybrzeża pomiędzy St Tropez i Marsylią. Widoki były tak nieziemskie, że zamiast leżakowania na plaży, cały dzień łaziliśmy po skałach i podziwialiśmy widoki wąziutkich zatoczek 🙂 Późnym wieczorem udajemy się do naszego hotelu w Marsylii, blisko lotniska, bo następnego dnia wyruszamy do domku skoro świt. Buuuu….

Francja, Prowansja - ciekawe miejsca, Prowansja - co zobaczyć, Prowansja - plan podróży

Reacties (63)

Laat een antwoord achter aan Ola Wiecha Reactie annuleren

Je e-mailadres wordt niet gepubliceerd. Vereiste velden zijn gemarkeerd met *