Skip to main content

Saint Tropez

To już dziewiąty dzień w Prowansji. Jejku jak ten czas na wakacjach szybko leci! Dlaczego jak odliczam dni do kolejnego wyjazdu, każdy tydzień przybiera rozmiary długiego niekończącego się miesiąca. Ehhh…No nic, przed nami przedostatni dzień. Piękna pogoda, słoneczko, na niebie zaledwie kilka chmurek. Śniadanko jemy w ogródku, to chyba na wakacjach lubie najbardziej. Takie wspólne śniadanie, bez pośpiechu, najpierw bułeczka, potem owocki i świeży soczek pomarańczowy 🙂 Mmmmmm…

Do Saint Tropez docieramy w niecałą godzinkę. W sumie, to byłam nawet trochę zdziwiona, że tak szybko, nie było żadnych korków, po prostu wjechaliśmy do miasta i tyle. Pierwsza reakcja: “To my już w tym słynnym Saint Trope jesteśmy?’ Nie wiem, czego się spodziewałam, chyba jakiegoś wielkiego wow, to był jedyny punkt wyprawy niewygooglowany, nie widziałam żadnych zdjęć, nie wiedziałam czego się spodziewać, a nie wiedzieć czemu w mojej małej główce to słynne miejsce wykreowane przez rich and famous jakiś większy polot powinno mieć.  W końcu z jakiegoś względu musieli sobie upodobać to miejsce. Zatrzymuje się najpierw w pobliżu Portu Grimaud. Jakimś cudem udaje nam się zaparkować za darmo. Przechodząc przez ogromne pole kempingowe docieramy do plaży. Ludzi taka ilość, że ciężko było się przez tę plażę przedostać. Idąc w prawo, przeszliśmy niemal do samego końca, tam było nieco luźniej. Wynajęliśmy sobie dwa leżaczki z parasolem i zaczynamy plażing i smażing 🙂 Wreszcie przydał się na coś mój strój kąpielowy 🙂

Plaża taka sobie, jakiegoś wrażenia na nas nie zrobiła. Po leżakowaliśmy kilka godzin i stwierdziliśmy, że jedziemy do centrum St.Tropez. Tam parkujemy samochód przy porcie, mimo, że parking wielki, to trochę się po nim nakręciliśmy, żeby znaleść wolne miejsce. Ledwo z niego wyszliśmy zagadała nas jakaś pani, z ofertą popływania statkiem wzdłuż wybrzeża i pooglądania posiadłości sławnych i bogatych. Ponieważ nie mieliśmy jakiegoś planu na resztę dnia, popatrzyliśmy na położenie słońca, pod kątem zdjęć (takie tam nasze zboczenie zawodowe :)) i zgodnie stwierdziliśmy, że dajemy się namówić na godzinną przejażdżkę. Sam rejs statkiem oczywiście przyjemny, ale dla mnie wszystkie rejsy są super, natomiast co do widoków no to umówmy się, d..y nie urywały. Te domki gdzieś tam w oddali, niektóre jakby opuszczone, jakaś stara, nieciekawa architektura, no zachwycać się nie było czym.

Rejs się skończył, idziemy zatem do portu, pooglądać te wszystkie wypasione jachty. Hmmm…no nie wiem, albo ja jakaś inna jestem, albo to miasteczko jest mega przereklamowane. To już port w Marsylii bardziej mi się podobał, przynajmniej miał fajny kształt, był duży, fajne widoczki z niego, a tutaj, wszystko jakieś małe, czystością też nie grzeszyło. Pytam Marcela, czy to oby właściwy port, może mają jeszcze jakiś jeden, ale ten twierdzi, że nie, że to właśnie St. Tropez. No dobra, to idziemy na jakiegoś drinka, na pewno serwują tutaj pyszne. Pakujemy się do pierwszej knajpki, która przyciągnęła nas ekskluzywnym wyglądem, pięknymi białymi sofami, podobnymi do tych w Papagayo na Teneryfie. Po wymianie kilku zdań z kelnerką okazało się, że jeszcze kilka tygodni temu było tam właśnie Papagayo, ale zostało sprzedane. No to od razu zamówiłam sobie ulubioną Pina Coladę, bo właśnie w Papagayo piłam najlepszą w życiu, Marcel standardowo mohito. No cóż, nie dość, że tym razem była to najgorsza Pina Colada w życiu, to jeszcze przy płaceniu okazało się, że też najdroższa….ehh…chyba nie polubię tego St. Tropez!

No dobra, to idziemy do miasta, może w końcu tam będzie jakieś wow! Najpierw minęliśmy kilku malarzy, nie powiem, niektórzy nawet całkiem fajne obrazki tworzyli, inni siedzieli bezczynnie, przysypiając trochę, pewno już swoją dniówkę na dziś wyrobili. Jeden obraz wyjątkowo wpadł mi w oko, to ta pani zamyślona nad brzegiem morza, widziałabym chętnie to dzieło w salonie, ale o cenę bałam się zapytać, wolę żyć w przeświadczeniu, że i tak nie miałabym go jak zmieścić do podręcznego, niż, że musiałabym pracować na niego przez cały rok.

No dobra jesteśmy w centrum. Chyba, bo ciężko było się wyznać po czym go poznać. Sklepików kilka z cenami takimi, że miałam wrażenie, że przynajmniej o jedno zero się pomylili. Pochodziliśmy trochę po uliczkach, które nota bene też jakieś wyjątkowe nie były i zaczęliśmy się rozglądać za jakąś miejscówką na obiad. Marcelowi przypomniała się jakaś super restauracja, w której jadł kilka lat temu, ponoć serwowali pyszne mięsko, ale ani miejsca, ani nazwy nie pamiętał. Zadzwoniliśmy do jego przyjaciela z którym wtedy był, ten jak się okazało miał lepszą pamięć i od razu nam podał namiary. Niestety jak się okazało po przyjściu na miejsce, restaurację zamknięto tydzień temu bo przejmuje ją inny właściciel. No nic, pytamy więc w jakimś sklepiku, gdzie tutaj zjeść, żeby było smacznie i żeby nie zbankrutować. Poradzili, poszliśmy, zjedliśmy, ale szału nie było, więc nie będę się rozpisywać, ale za to obserwując tych wszystkich dzianych ludzików przechadzających się po uliczkach ubaw mieliśmy przedni 🙂

Kolacją zakończyliśmy pobyt w St. Tropez. Tak sobie teraz piszę tę relację dla was i zastanawiam się cały czas na czym polega fenomen tego miejsca. Pewno gdyby nie Brigitte Bardot i jej rola w filmie “And God Created Woman”, który tam nakręcono i dzięki któremu Brigitte stała się wielką gwiazdą, a St. Tropez z wioski rybackiej przekształciło się w miasto the rich and famous nikt by o tej miejscowości nie usłyszał.  Będąc w Prowansji przez dziesięć dni, to był zdecydowanie najsłabszy punkt programu. Zdecydowanie bardziej klimatyczne było Arles czy Avignon, więc jeśli się zastanawiacie czy dodać to miejsce do swojego planu podróży po Prowansji czy po Lazurwym Wybrzeżu, to powiem tak, jeśli macie dużo czasu to pewno, że można tutaj wdepnąć, ale żeby specjalnie tutaj jechać, albo rezygnować z innych fajnych miejsc na rzecz St. Tropez to zdecydowanie nie warto.

Nocleg spędziliśmy w Toulonie.  Ibis był najbliższym hotelem w normalniej cenie. Bardzo przyjemny, wielki przestronny pokój. Super wygodne łóżko. Tylko dojazd strasznie skąplikowany. Pierwszy raz w życiu zjeżdżaliśmy z ronda 5 razy, żeby wreszcie trafić na odpowiedni zjazd. Nawet nawigacja sobie z tym nie radziła. Ogólnie Toulon strasznie skąplikowane miasto. I dużo większe niż mi się zawsze wydawało.

Przydatne informacje:

Flayosc – Saint Tropez – 55 km

Wynajęcie parasola z dwoma leżakami w Port Grimaud – 25 euro

Parking przy porcie w Saint Tropez – 2 lub 2,5 euro za godzinę nie pamiętam dokładnie

Pina Colada + Mohito w byłym Papagayo – 35 euro!

Kolacja w St. Tropez – 40 euro

Pokój w Ibis Toulon– 75 euro ze śniadaniem

Francja, Prowansja - ciekawe miejsca, Prowansja - co zobaczyć, Prowansja - plan podróży, Saint Tropez

Reacties (37)

Laat een antwoord achter aan Beatriz Reactie annuleren

Je e-mailadres wordt niet gepubliceerd. Vereiste velden zijn gemarkeerd met *