Skip to main content

Historia pewnej miłości :)

Będąc kiedyś z koleżanką w Egipcie postanowiłyśmy się wybrać na nurkowanie. Wykupiłyśmy jednodniową wycieczkę, zapakowałyśmy nasz zestaw ABC i z uśmiechem na buzi weszłyśmy do busika, który po drodze zabierał jeszcze innych miłośników podwodnego świata. Na jednym z przystanków dołączyło do nas trzech smukłych i wysportowanych facetów. Mieli ze sobą tyle bagaży jakby się conajmniej przeprowadzali. Weszli pewnym krokiem do naszego busika zerkając od razu z politowaniem na nasz malutki zestaw ABC, rozsiedli się wygodnie w fotelach i zaczęli rozmawiać w jakimś dziwnym i niezrozumiałym języku. Czułam, że jeden z nich bezkarnie mi się przygląda, myśli że zza ciemnych okularów można wszystko. Udawałam, że absolutnie mnie to nie irytuje. W końcu zdobył się na odwagę i zapytał skąd jesteśmy, potem rzucił kolejną serię pytań, ale uzyskując jedynie zdawkowe odpowiedzi darował sobie dalszą pogawędkę. Kiedy już dotarłyśmy na naszą łódź, rozkoszując się pięknymi widokami zaczęłyśmy z koleżanką robić sobie na zmianę pamiątkowe zdjęcia. I wtedy znowu podszedł On i zapytał, czy chcemy razem zdjęcie. No oczywiście, że chcemy, co za pytanie! Kiedy nam je zrobił wręczył mojej koleżance aparat i poprosił ją, żeby zrobiła też jedno mi i jemu . Nie do końca rozumiałam, po co mu zdjęcie ze mną, skoro w ogóle się nie znamy, no ale niech mu będzie. Potem zostawił mi swojego maila, żeby to zdjęcie do niego dotarło, a w  drodze powrotnej z nurkowania zapytał czy nie miałybyśmy ochoty się z nimi wieczorem spotkać na drinka. Tym oto sprytnym sposobem wyciągnął ode mnie numer telefonu, no bo jakoś musieliśmy się zdzwonić z racji tego, że byliśmy w różnych hotelach. Wieczorem przy kolacji ledwo patrzyłyśmy z koleżanką na oczy, takie byłyśmy zmęczone, więc kiedy dostałam smsa, że musimy przełożyć nasze spotkanie ( bo oni też są zmęczeni) odetchnęłyśmy z ulgą. Podczas wakacji już nie mieliśmy ze sobą kontaktu, a powrocie do domu, dawno o NIM zapomniałam. Jakieś dwa tygodnie później dostaję smsa. Cześć, to ja Marcel, ten dziwny chłopak z łódki. Pamiętasz mnie jeszcze? Bo ja cały czas o tobie myślę…i czekam na zdjęcie, które obiecałaś mi przesłać. (To właśnie to zdjęcie 🙂 Zdjęcie od którego wszystko się zaczęło :))

ce2ca980b3

Poszukałam karteczki z mailem i wysłałam zdjęcie z krótką notką, na co w odpowiedzi dostałam długiego maila z całym życiorysem 🙂 I tak zaczęła się nasza mailowa korespondencja. Pamiętam, że w jednym z maili napisał mi, że robi najlepszą lazanię na świecie i że jeśli kiedyś do niego przyjadę i jej spróbuję, to już nigdy go nie opuszczę 🙂 Po jakimś czasie z maili przerzuciliśmy się na Messengera (coś w stylu dzisiejszego Skypa) i spędzaliśmy przed kamerką długie godziny rozmawiając, gotując, a nawet sprzątając. Jednym słowem spędzaliśmy każdą wolną chwilę razem na live. Po kilku miesiącach stwierdziłam, że czas spróbować tej jego słynnej lazanii, kazałam mu wziąć dwa dni wolnego i kupiłam bilet do Holandii. Spędziliśmy razem cudowny weekend, po którym byłam już pewna, że to jest facet na którego tak długo czekałam. Kilka tygodni póżniej pojechałam do Holandii na święta.

Ponieważ Marcel chciał mnie przedstawić swoim rodzicom, postanowiliśmy, że przygotuję dla całej rodziny Polską Wigilię. Nie byłam pewna, czy dostanę w Holandii barszcz, więc na wszelki wypadek zabrałam go ze sobą. Nie pomyślałam tylko, że kartonik może ulec uszkodzeniu i po otworzeniu walizki na miejscu była jedna wielka panika, bo wszystkie moje ubrania były buraczkowe 🙂 Marcel jednak od razu mnie uspokoił, powiedział, że jego mama jest najlepsza w usuwaniu wszelkich plam. Zabraliśmy zatem całą walizkę i pojechaliśmy do nich. No i zamiast poznać ich przy Wigilijnej kolacji i zrobieniu wrażenia idealnej kandydatki na żonę dla syna, stanęłam w drzwiach ich domu z walizką pełną prania. Wyglądało to mniej więcej tak: Dzień dobry, jestem Maryla, a tutaj jest moje pranie 🙂 Mama spędziła cały wieczór na praniu i suszeniu moich ubrań, a tato raczył nas swoimi żartami 🙂 Ta opowieść do dziś jest wspominana na wszystkich zjazdach rodzinnych i coś czuję, że już tak zostanie 🙂

Po tym weekendzie przyszedł kolejny i kolejny i tak przez półtora roku. Spotykaliśmy się raz w Polsce, raz w Holandii, czasami wyskakiwaliśmy na dłuższe weekendy do Pragi, Budapesztu, czy Brukseli. Każda wspólnie spędzona chwila utwierdzała mnie bardziej w przekonaniu, że chcę z tym człowiekiem spędzić resztę życia! To właśnie w trakcie naszych wspólnych wyjazdów zaczęła się rodzić nasza wspólna pasja do fotografowania. Wcześniej ani ja ani Marcel nie mieliśmy o tym pojęcia. On lubił czytać różne poradniki, pomagał mi z ustawieniami aparatu, ja miałam trochę lepsze oko i w ten sposób idealnie się uzupełnialiśmy. Pewnego dnia obudziłam się i postanowiłam, że jeśli mamy być razem to musimy najpierw razem zamieszkać. Złożyłam wypowiedzenie w pracy, rezygnując tym samym ze stanowiska kierownika oddziału bankowego, zostawiając wspaniałych przyjaciół, rodzinę, mój kochany Kraków i postanowiłam zacząć wszystko od nowa. Zupełnie od zera. No ale czego się nie robi, kiedy człowiek jest zakochany po uszy 🙂

Po przyjeździe do Holandii, wcale łatwo nie było. Nowy dom, nowy język, nowa kultura, inne jedzenie, mniejsze supermarkety, nowe znajomości i przyjaźnie, nowa rodzina. Wszystko było inne. Ale powolutku, małymi kroczkami, wszystko udało mi się zbudować. Pierwszy rok zainwestowałam w naukę. Poszłam do szkoły i codziennie przez sześć godzin uczyłam się języka, który nie był podobny do żadnego, którego znałam. Po trzech miesiącach przeskoczyliśmy z angielskiego na holenderski. Pamietam ten dzień kiedy przyszli do nas Marcela rodzice i zaczęłam z nimi rozmawiać po holendersku. Byli tacy dumni, że aż popłakali się ze szczęścia. To wspaniali ludzie. Od pierwszego dnia, kiedy mnie poznali otoczyli mnie ogromną opieką i miłością. Kibicowali nam we wszystkich decyzjach, wspierali jak mogli, dalej to robią. Za każdym razem kiedy wracamy z podróży, nasze dom jest cieplutki, w lodówce zawsze stoi gotowy obiad i zakupy na pierwsze dni, a na stole zawsze stoją świeże kwiaty. Tacy teściowie to prawdziwy skarb! Ale wracając do tematu…
Po roku nauki i zdaniu wszystkich egzaminów z holenderskiego od razu zaczęłam szukać pracy w branży bankowej. Nie cały miesiąc później dostałam pracę w jednym z banków w Amsterdamie. Przez dwa lata każdy mój dzień wyglądał tak samo. O 6:30 pobudka, na półśpiąco ubierałam się do pracy, w ostatniej minucie łapałam pociąg, później przez 40 minut wpatrzona w telefon jechałam do Amsterdamu, wysiadałam i zanim dotarłam do banku zdążyłam się nawdychać zapachu trawki na cały dzień. Potem 8 długich godzin przed dwoma ekranami od których po kilku miesiącach zaczęło kręcić mi się w głowie. Wtedy największą odskocznią były weekendy, kiedy mogłam całkowicie oddać się pasji fotografowania. Rozwijałam swoje umiejętności i robiłam to co naprawdę kocham. Umilając sobie drogę do pracy zaczęłam pisać bloga, to była moja odskocznia od nudnej pracy za biurkiem. I tak właśnie zaczęła się moja przygoda z blogiem, fotografowaniem i podróżami.

Po dwóch latach czułam się na tyle pewnie w fotografowaniu, że postanowiłam zaryzykować i otworzyć własną firmę. W końcu kto nie ryzykuje ten nie pije szampana! Mogłam wtedy oddać się mojej pasji całkowicie. Dziś mogę z całą pewnością powiedzieć, że to była najlepsza decyzja jaką w życiu podjęłam. W międzyczasie był oczywiście ślub, a nawet trzy 🙂 Tak, składaliśmy sobie przysięgę trzy razy 🙂 Tak na wszelki wypadek 🙂 Raz w Holandii, raz na Dominikanie i oczywiście w Polsce gdzie było nasze wesele 🙂 I pomyśleć, że to wszystko mogło nigdy się nie wydarzyć. Marcel mógł nigdy nie zagadać do mnie w busiku, ja wcale nie musiałam mu podawać swojego telefonu, ale jednak gdzieś tam na górze ktoś nad tym wszystkim czuwał 🙂 chyba nawet wiem kto 🙂

Kiedy to piszę, mija dokładnie 10 lat od dnia kiedy się poznaliśmy i jestem przeszczęśliwa, że tą okrągłą rocznicę dane było nam spędzić w tak wyjątkowym miejscu jak Seszele! Jestem szczęśliwa, że tak potoczyły się nasze losy, że robimy to co robimy, choć nie zawsze jest łatwo, że dzięki naszej pracy możemy poznawać tak wspaniałe miejsca, ludzi, możemy przeżywać te chwile razem ale przede wszystkim, jestem dumna, że to wszystko zbudowaliśmy razem! (Nie, nie wyszłam za bogatego Holendra, kiedy wprowadzałam się do Marcela miał kredyt na 30 lat i tysiąc euro na koncie). Sami stworzyliśmy sobie taki świat jaki kochamy! I mam nadzieję, że przed nami jeszcze dużo wspaniałych chwil! Mam nadzieję, że moja historia będzie inspiracją dla tych, którzy nie do końca wierzą w przeznaczenie. Którzy dobiegają do trzydziestki i jeszcze nie spotkali miłości swojego życia, oraz dla tych którzy nie do końca wiedzą czy podążają we właściwym kierunku, ale boją się podjąć ryzyko. Kochani, pamiętajcie, że nigdy nie jest za późno, żeby zacząć wszystko od nowa!

A jaka jest historia Waszej miłości? Piszcie, chętnie poczytam 🙂

Reacties (33)

Laat een antwoord achter aan Justa Kiwi Reactie annuleren

Je e-mailadres wordt niet gepubliceerd. Vereiste velden zijn gemarkeerd met *